Ci z Was, którzy są ze mną nieco dłużej, wiedzą, że ponad rok temu skrupulatnie liczyłam kalorie. Z perspektywy czasu wiem, że źle do tego podeszłam i na dodatek wybrałam kiepski moment. Ciężko pracowałam w pubie po 12h, czasem nawet więcej. Mimo to przed pracą, bez względu na to jak się czułam, trenowałam 6x w tygodniu (3x siłowy i 3x cardio). Moje makro było ustalone na redukcję i na początku wyglądało następująco: B: 120g, T: 60g, W: 200g, czyli jakieś 1800 kcal. Jednak efektów w sylwetce, obwodach czy kilogramach nie widziałam niemalże żadnych, zatem schodziłam z kcal jeszcze niżej... A efektów jak nie było, tak nie było. Nabawiłam się za to wstrętu do liczenia makro i uznałam to za najgorszą rzecz świata. Do tego zepsułam również swoje relacje z jedzeniem.
Moja kontrola kcal i makro była niezwykle dokładna. Jeżeli gdzieś zabrakło mi kilka gram, to starałam się je za wszelką cenę dobić. Jeżeli coś przekroczyłam o kilka gram, to w ogóle była istna tragedia ;) Jedzenie nie było dla mnie. To ja byłam dla jedzenia i wszystko kręciło się wokół odpowiedniego wymierzenia porcji pod względem makroskładników. Przyjemność z jedzenia? Czasem była, czasem ani trochę, bo wciskałam w siebie posiłek, na który nie miałam ochoty, ale przecież makro musi się zgadzać.
Po przeprowadzce do Poznania coś we mnie pękło. Miałam dość kontrolowania jedzenia. Przestałam zatem wszystko liczyć. Przez rok budowałam swoje zdrowe relacje z jedzeniem i treningami. I udało się. Jak wiecie, teraz ćwiczę 3-4x w tygodniu i jest to tylko trening siłowy. Cardio czy interwałów niemalże nie robię, bo nie przepadam. Zmniejszenie ilości treningów i wyluzowanie z kcal wyszło mi naprawdę na dobre. Nie tylko od strony psychicznej, ale również moje ciało zaczęło wyglądać lepiej. Z resztą sami to zauważyliście i dziękuję za każdą wiadomość z tym związaną :)
Ten rok uświadomił mi, że jedzenie jest dla mnie, a nie na odwrót. Jadłam, ile chciałam i kiedy chciałam. Jednak od jakiegoś czasu zauważyłam zmniejszenie apetytu. Nie wiem w sumie z czego wynika, ale zdałam sobie sprawę, że w niektóre dni jem zdecydowanie za mało. Być może przez to bywałam tak często zmęczona i ospała. Dlatego postanowiłam wrócić do kontroli makro (co może pomóc także przy wypracowaniu ładniejsze brzucha - klik). Po to, aby jeść odpowiednio więcej. Nie umiem jeść dużo, dlatego nieraz wciskanie w siebie obecnych kcal jest dla mnie trudne, ale pracuję nad tym. Nie mogę jeść przecież mniej!
Moje makro jest ustalone pod lekką redukcję. Z jednej strony z tego powodu, że muszę się pomału przyzwyczaić do jedzenia nieco więcej, a z drugiej, przy okazji może coś się uwidoczni bardziej :D
Obecnie jem około 1900 kcal. B: 134g, T: 75g, W: 170g. Ćwiczę tylko siłowo 3-4x w tygodniu. Wolę zjeść nieco mniej niż robić cardio, którego nie lubię ;)
Teraz porównajcie sobie obecne makro, które stosuję, a to sprzed roku. Teraz jem więcej, ćwicząc mniej. A rok temu dziwiłam się, czemu jestem ciągle taka przemęczona ;) Obecnie jednak podchodzę do tego z rozsądkiem. Naprawiłam relacje z jedzeniem, więc nie kontroluję już niczego co do grama. Jeżeli coś przekroczę, czy czegoś nie dojem, nie dbam o to. Oczywiście staram się, ale już nie za wszelką cenę. Chcę po prostu oscylować według tych wartości i nie popadam w paranoję. Wiem, jak ciężko było mi naprawić te relacje, więc za żadne skarby tego nie zepsuję. Żałuję tylko, że nie miałam takiego podejścia wcześniej. Ale jak to się mówi, człowiek uczy się na własnych błędach :)
Moja kontrola kcal i makro była niezwykle dokładna. Jeżeli gdzieś zabrakło mi kilka gram, to starałam się je za wszelką cenę dobić. Jeżeli coś przekroczyłam o kilka gram, to w ogóle była istna tragedia ;) Jedzenie nie było dla mnie. To ja byłam dla jedzenia i wszystko kręciło się wokół odpowiedniego wymierzenia porcji pod względem makroskładników. Przyjemność z jedzenia? Czasem była, czasem ani trochę, bo wciskałam w siebie posiłek, na który nie miałam ochoty, ale przecież makro musi się zgadzać.
Po przeprowadzce do Poznania coś we mnie pękło. Miałam dość kontrolowania jedzenia. Przestałam zatem wszystko liczyć. Przez rok budowałam swoje zdrowe relacje z jedzeniem i treningami. I udało się. Jak wiecie, teraz ćwiczę 3-4x w tygodniu i jest to tylko trening siłowy. Cardio czy interwałów niemalże nie robię, bo nie przepadam. Zmniejszenie ilości treningów i wyluzowanie z kcal wyszło mi naprawdę na dobre. Nie tylko od strony psychicznej, ale również moje ciało zaczęło wyglądać lepiej. Z resztą sami to zauważyliście i dziękuję za każdą wiadomość z tym związaną :)
Ten rok uświadomił mi, że jedzenie jest dla mnie, a nie na odwrót. Jadłam, ile chciałam i kiedy chciałam. Jednak od jakiegoś czasu zauważyłam zmniejszenie apetytu. Nie wiem w sumie z czego wynika, ale zdałam sobie sprawę, że w niektóre dni jem zdecydowanie za mało. Być może przez to bywałam tak często zmęczona i ospała. Dlatego postanowiłam wrócić do kontroli makro (co może pomóc także przy wypracowaniu ładniejsze brzucha - klik). Po to, aby jeść odpowiednio więcej. Nie umiem jeść dużo, dlatego nieraz wciskanie w siebie obecnych kcal jest dla mnie trudne, ale pracuję nad tym. Nie mogę jeść przecież mniej!
Moje makro jest ustalone pod lekką redukcję. Z jednej strony z tego powodu, że muszę się pomału przyzwyczaić do jedzenia nieco więcej, a z drugiej, przy okazji może coś się uwidoczni bardziej :D
Obecnie jem około 1900 kcal. B: 134g, T: 75g, W: 170g. Ćwiczę tylko siłowo 3-4x w tygodniu. Wolę zjeść nieco mniej niż robić cardio, którego nie lubię ;)
Teraz porównajcie sobie obecne makro, które stosuję, a to sprzed roku. Teraz jem więcej, ćwicząc mniej. A rok temu dziwiłam się, czemu jestem ciągle taka przemęczona ;) Obecnie jednak podchodzę do tego z rozsądkiem. Naprawiłam relacje z jedzeniem, więc nie kontroluję już niczego co do grama. Jeżeli coś przekroczę, czy czegoś nie dojem, nie dbam o to. Oczywiście staram się, ale już nie za wszelką cenę. Chcę po prostu oscylować według tych wartości i nie popadam w paranoję. Wiem, jak ciężko było mi naprawić te relacje, więc za żadne skarby tego nie zepsuję. Żałuję tylko, że nie miałam takiego podejścia wcześniej. Ale jak to się mówi, człowiek uczy się na własnych błędach :)